sobota, 14 kwietnia 2012

Nie bójmy się charyzmatów


O prorokującym Kowalskim i wiośnie Kościoła, która jednak przyszła, z ks. Leszkiem Misiarczykiem, egzorcystą, rozmawia Marcin Jakimowicz


Marcin Jakimowicz: Od kilkunastu lat obserwujemy nad Wisłą „hurtowe” wylanie darów Ducha Świętego. Ludzie często piszą do redakcji: dawniej tego nie było…



Ks. Leszek Misiarczyk: – Rzeczywiście można mieć takie wrażenie. Duch Pański działa z ogromną mocą – widzą to wszyscy zaangażowani w pracę we wspólnotach. Być może to oznaka zapowiadanej przez Jana Pawła II „nowej wiosny Kościoła”? Przyszła inaczej, niż myśleliśmy.

Niedostrzegalnie dla tych, którzy omijają kościoły szerokim łukiem…

– Tak! Bo realizuje się wewnątrz Kościoła, w sposób duchowy. Może naiwnie myśleliśmy, że nagle zwiększy się frekwencja w kościołach czy seminariach? Bóg miał inny plan. Wiosna przyszła z innej strony: od strony pogłębienia relacji z Jezusem przez tysiące ludzi w Polsce. To jedna możliwość interpretacji. Druga intuicja? Być może na naszych oczach realizuje się proroctwo Joela o tym, że Bóg wyleje swego Ducha na wszelkie ciało?

„w dniach ostatnich”…

– Tak. Boimy się tych słów, prawda? Żyjemy w dniach ostatnich. Naprawdę nie chodzi jednak o straszenie kogokolwiek końcem świata czy eschatologiczne zgadywanki. Nie wiemy, kiedy powróci Jezus. Jutro? Za tysiąc lat? Ale to niewątpliwie czasy nowego wylania Ducha Świętego na ziemię.

Wiele osób twierdzi, że mamy do czynienia z nowym przebudzeniem charyzmatycznym. To prawda?

– Chyba tak… Potwierdzają to dwie obserwacje: rozwijający się w nieprawdopodobnym tempie kult Bożego Miłosierdzia oraz nowe dynamiczne wspólnoty i ruchy (niekoniecznie charyzmatyczne, nie ograniczajmy Ducha Świętego!). „Zanim przyjdę jako sprawiedliwy sędzia – zapowiedział Jezus św. Faustynie – przyjdę jako król miłosierdzia”. Ile ten czas będzie trwał? Nie mam pojęcia…

Ale nie skończy się w grudniu 2012?

– Nie bójmy się przyszłości! Koniec świata, którym straszą nas wszyscy wokół, to przecież również czas odrodzenia, oczyszczenia, łaski, światła, zatopienia w Bożym miłosierdziu.

Często słyszę, że księża boją się wspólnot…

– To prawda. Sam niejednokrotnie słyszałem: nie chcę wspólnot, bo nie chcę kłopotów. Boimy się emocjonalnego przeżywania wiary. Lepiej to wszystko uładzić, pogłaskać, przyczesać. Tyle że nie widać dziś żadnej innej alternatywy. Albo będziesz miał „kłopoty” ze wspólnotą, albo za kilka lat pusty kościół.

Ostro…

– To nie moja diagnoza. Wielu znajomych księży zauważyło, że dziś nie wystarczą już same słowa. Kilka lat temu to jeszcze „działało”. Dziś już nie. Dotychczasowe formy duszpasterstwa nie skutkują. Może to tajemnica zła, które działa mocniej, brutalniej? Ale spójrzmy na to od strony praktycznej: ludzie są dziś zainfekowani internetem. Siedzą godzinami przy telewizorach i monitorach, oglądają setki obrazków, filmików, są bombardowani tysiącami informacji. A potem przychodzą w niedzielę do kościoła. Wychodzący na ambonę ksiądz ma 15 minut, by „zainteresować” ich słowem Bożym. A nie ma tak atrakcyjnych form wyrazu jak YouTube. Przebije się? Wątpię. Może dlatego Bóg zaczyna okazywać w spektakularny sposób swą moc? Może jedynie dotknięcie tej mocy zmieni naszą mentalność i otworzy znudzonych katolików na łaskę?

Obecnie następuje przegrupowanie sił – opowiadał mi Leszek Dokowicz. – Coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że prawdziwa odnowa Kościoła może się dokonać tylko mocą Ducha Świętego. Czy Ksiądz egzorcysta też ma takie militarne skojarzenia?

– Walka duchowa oczywiście się toczy, bez dwóch zdań. Widać ją nie tylko w salkach, gdzie posługują egzorcyści, ale nawet w parlamencie. Uczono nas, że trzeba dialogować ze światem. Tyle że ten świat nie chce wchodzić z nami w żaden dialog! Coraz częściej szydzi i pluje nam w twarz. Niektórzy chcieliby wypchnąć wierzących w ogóle z życia społecznego. Wystarczy zacytować kilka prymitywnych haseł z ostatniej manify. To walka na noże. Ale jeśli już używać militarnego porównywania: nie my rozpoczęliśmy tę wojnę.

Dlaczego dary charyzmatyczne do tej pory zastrzeżone dla nielicznych świętych są dziś dostępne dla każdego? Wystarczy pojechać na najbliższe Seminarium Odnowy Wiary w Krośnie, Paniówkach, Cieszynie…

– Charyzmaty proroctwa czy języków są rzeczywiście na porządku dziennym. Być może w innych czasach, na przykład w średniowieczu, nie były tak bardzo konieczne? Wystarczało słowo? Duch Święty „dostosowuje się” do historii ludzi. Dlatego dziś powracają dary, którymi posługiwali apostołowie u początku Kościoła…

Znalazłem ostatnio Biblię sprzed lat, w której przy fragmencie Listu do Koryntian o darach duchowych znalazłem przypis: „chodzi o dary, które zanikły w pierwszych wiekach chrześcijaństwa”…


– Takie było myślenie egzegetów. Często wielu, o dziwo, tak uważa również i dziś (śmiech). Skoro te dary w szczegółowy sposób opisuje św. Paweł, a jak wierzymy, jego słowa są natchnione i objawione, to chyba zachowują do dziś termin ważności?

Paweł pisze: „chciałbym, byście wszyscy prorokowali”…

– …i jest to zachęta dla całego Kościoła! Nie bójmy się charyzmatów. Badajmy je, uważnie rozeznawajmy, ale nie wyśmiewajmy tej biblijnej rzeczywistości. Ile razy słyszałem od kolegów: „Machasz rękami, nakładasz dłonie. Śmiesznie wyglądasz”. Odpowiadam: „Tyle że po tym »machaniu rękami« ludzie wracają do Kościoła, do sakramentów, budują na nowo rozsypane małżeństwa, zaczynają walkę z nałogami”. A skoro owoce są tak wielkie, to czy nie pochodzą one od Boga? Nie mówmy, że to tylko emocje, niepotrzebna „otoczka”. Co ma dziś przyciągnąć młodych do Kościoła? Jeden ze znajomych księży na rekolekcjach zorganizował dla młodzieży modlitwę wstawienniczą. Przyszli. Na drugi dzień podszedł do niego pewien chłopak i rzucił: „Co wyście nam zrobili w czasie tej modlitwy? To działa mocniej niż marycha” (śmiech). Może dziś, by uwierzyć, trzeba huknąć o posadzkę kościoła? Gdyby Paweł nie rąbnął o ziemię pod Damaszkiem, nie nawróciłby się… Czasami mówię księżom: Nie oceniajcie zbyt łatwo. Nie nazywajcie z taką łatwością Bożej rzeczywistości diabelską. Bo to grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Gdy Jezus usłyszał, że wyrzuca złe duchy przez Belzebuba, odpowiedział: „Uważajcie: ten grzech nie będzie odpuszczony”. Najważniejsze jest podjęcie trudu rozeznania tego nowego działania Ducha Świętego.

Co odpowiada Ksiądz osobie pytającej, dlaczego bioenergoterapia jest złem?


– Mówię: jest złem, bo takie mam doświadczenie jako egzorcysta. „Ale przecież – odpowiadają ludzie – doświadczyliśmy uzdrowienia”. Pytam: kto was uzdrowił? Są trzy możliwości – zostaliście „uzdrowieni” mocą ludzką, Bożą lub demona. Który człowiek ma moc uzdrawiania? Czy fizyka potrafi zarejestrować przepływ energii kosmicznych wychodzących z rąk bioenergoterapeuty? Nie! Nie ma takiej energii. Ci ludzie powołują się często na paranormalne zdolności, których sami nie ogarniają. Dla mnie najważniejsze jest pytanie o owoce. Po uzdrowieniu charyzmatycznym – tak je roboczo nazwijmy – człowiek zaczyna żyć w zgodzie z Ewangelią, tęskni za harmonią, za Bogiem. Otwiera się na miłość, nabiera ufności. Bioenergoterapeuci zazwyczaj omijają kościoły szerokim łukiem… Co robią w czasie seansów? Używają kart, wahadełek, fotografii, amuletów. Cuda-wianki. Czy można sobie wyobrazić, że na modlitwie wspólnoty ktoś powie: „By uzdrowić twoją ciocię, potrzebujemy jej zdjęcia czy szalika”? To zabobon. Czy ktoś na Mszy z modlitwą o uzdrowienie weźmie pieniądze od chorych na raka? Nonsens! I jeszcze jedna ważna rzecz: modlący się nie tracą energii. Uzdrowienie przychodzi spoza nich. Co więcej, po modlitwie pojawia się ogromna radość, że Bóg działa przez ich słabe dłonie. Bioenergoterapeuci wychodzą z seansów wypompowani. Wyczerpani wyciągają ręce, by „naładować się” kosmiczną energią. Bóg uzdrawia kompleksowo całego człowieka. U bioenergoterapeutów mamy do czynienia z przesuwaniem problemu między sferami somatyczną, psychiczną i duchową…

Wielu bioenergoterapeutów to niezwykle pobożni faceci. Przynajmniej tak mówią… Sam Kaszpirowski rozpoczynał na Wschodzie seanse od zapalenia świeczek pod ikonami. Jak takie rzeczy ma rozeznać Kowalski, który jest inżynierem lub portierem, a nie egzorcystą?

– Musi zaufać świadectwu tysięcy ludzi, który się sparzyli… Byłem kiedyś na Targach Medycyny Naturalnej. Patrzę, a przy jednym szamańskim stoisku z tarotem siedzi kobieta, która obwiesiła się obrazkami Matki Boskiej. Po co? By się uwiarygodnić. By przyciągnąć niezdecydowanych. Ile razy modliłem się o uwolnienie za ludzi, którzy przeszli przez tarota… „Trzepało ich”, że hej…

Czy Kościół nie strzelił sobie samobójczego gola? Sam otwierał drzwi różnym Harrisom, a teraz zmienił front i mówi: To jest „be”, omijajcie takie rzeczy szerokim łukiem.

– To prawda. Strzeliliśmy sobie samobója z niewiedzy i braku rozeznania. W latach 80. była to zupełnie nowa rzeczywistość. Były inne problemy, nikt tego nie rozeznawał. Dziś, gdy mnóstwo ludzi po tych seansach zaczęło trafiać do egzorcystów, mamy jasne rozeznanie i pytamy: kto i co za tym stoi?

Księża z Tychów po odwiedzinach kolędowych przynosili na plebanię kilogramy amuletów, pierścieni atlantów…

– Chcemy się zabezpieczyć. To psychologiczna konsekwencja grzechu pierworodnego. Zrodził w nas nieufność i paraliżujący lęk. Staramy się go oszukać, a ponieważ Bóg nie jest na nasze zawołanie i nie można Nim sterować, chcemy mieć pod ręką gadżet, który – pozornie – zapewni nam bezpieczeństwo.

A Ksiądz czuje się bezpieczny?

– Doświadczam oczywiście lęku jak każdy człowiek, ale staram się coraz bardziej ufać Bogu. Zdarzają się sytuacje, gdy w czasie manifestacji złego ducha zaczynam się bać, ale szybko proszę o ochronę i uciekam w modlitwę: „Jezu, ufam Tobie”. To lekarstwo. „Jezu, ufam Tobie”. Powtarzam sobie te słowa jako nową Modlitwę Jezusową. Setki razy dziennie. I widzę, że znika lęk, powraca ufność. Człowiek przestaje się bać, szarpać…


Gosc Niedzielny 15/2012